Część mojej duszy urodziła się w Toontown. Gdy tylko wyłoniła jeden ze swoich przezroczystych, sprężystych łebków, szybko dostała jakąś wybuchową gumę do żucia. Pamiętam tę kaskadę owocowego smaku, jakby w ulewie słońca, glazurze kwasoty i oranżadowych wystrzałów spadły na mnie wszystkie frukty tej ziemi.
Kiedy robiłem moje logo, przypomniałem sobie o tym. Wiedziałem, że wystarczy wziąć żelki i wsadzić w nie petardę gdzieś za garażami. Potem posiedziałem chwilę na drzewie i bawiłem się w przedłużenie kwitnącej gałęzi. Mrużyłem powieki, jak gdyby rozkosz była moim drugim imieniem.